Postaram się by ta recenzja była napisana bez spojlerów, ale może mi się coś wymsknąć, za co z góry przepraszam.
Na samym początku wypadałoby powiedzieć coś niecoś o fabule obu tych książek, bo jest ona bardzo podobna.W gruncie rzeczy opisuje ona kilka scenek z życia Piotra C., pracownika dużej warszawskiej prawniczej kancelarii, kobieciarza, imprezowicza, który lubi sobie wybić, a czasem i zaćpać, żyje na kredyt niczym yuppie i prowadzi polską wersję high life'u.
Iii to właściwie tyle. That's it. Autoironia pojawia się w książce w homeopatycznych dawkach, autorowi brak wdzięku i talentu maklera z Cityboya czy Wilka z Wallstreet. I to właśnie ta pustka, zarówno dotycząca życia głównego bohatera jak i jakichkolwiek ukrytych treści czy ciekawych przemyśleń zabija tą książkę. To smutne, bo życie typowego warszawskiego leminga, można fajnie pokazać w krzywym zwierciadle, co robią chociażby złośliwcy z profilu Młodzi, Wykształceni z Wielkich Ośrodków.
Jednakże wciąż otwarte pozostaje pytanie: dlaczego ludziom ta książka tak się spodobała, skąd tyle pozytywnych recenzji w sieci? Myślę, że odpowiedzią na to jest tytuł drugiej części z serii czyli: "Pokolenie IKEA: Kobiety". Wydaje mi się, że obie książki, pierwsza być może mimowolnie, a druga całkiem świadomie, były adresowane do żeńskiej części świata. Dlaczego tak uważam? Po pierwsze, przedstawiają jakże wygodny obraz mężczyzn (i, po części) kobiet, którym zależy tylko na seksie, na graniu na uczuciach, których życie podporządkowane jest związkom, zdradom i kupowaniu sobie różnych drogich zabawek. Oczywiście nie znaczy to, że faceci nie są gadżeciarzami, czy nie lubią czytać o emocjach, jednakże w kwestii seksu, myślę, że faceci są wzrokowcami i średnio ich kręci czytanie dziesiątek (setek? ) stron o pieprzeniu na stole, na krześle itd. itp. Wiecie, czytanie drugiej części "Pokolenia IKEA" przypominało mi podczytywanie tak zwanych "opowiadań erotycznych", która to eufemistyczna nazwa miała uszlachetnić zwyczajną, chamską papierową pornografię; te same długie, powtarzalne opisy stosunków, te same wprowadzanie płaskich jak kartonik papieru bohaterów, którzy pojawiają się tylko po to by opowiedzieć kolejną erotyczną historyjkę. Po prostu nuuuuda, panie kochany, nuda.
Podsumowując daje "Pokoleniu IKEA"cztery karaluchy na pięć.
natomiast "Pokoleniu IKEA: Kobiety" pięć karaluchów na pięć plus odznakę "Złotego Pożeracza Czasu".
Innym słowy - nie polecam.
Haha dobre. Chciałam to przeczytać, ale widzę że to poziom książki Kominka lub Niekrytego Krytyka. To ja sobie lepiej zostanę w fantastyce lat 60-tych.
OdpowiedzUsuńNiestety, "Pokolenie IKEA" to tragedia.... Witaj na moim blogu :)
Usuń